sobota, 23 stycznia 2010

Weekendowe przemyślenia...

Muszę zacząć wszystko od początku. Tak chyba będzie najlepiej. Chcę być sama... Ale jak to zrobić nie raniąc innych - tych najbliższych? Muszę to wszystko przemyśleć...Najlepszy byłby wyjazd, ale wtedy straciłabym to wszystko, na co przez ostatnie dwa, a może nawet trzy lata pracowałam...

Dziś widziałam się z Babcią. Znów płakała :( Po osiemdziesięciu czterech latach życia doczekała się traktowania jak zbędny balast!!! A przecież całe jej życie było życiem dla innych! Wściekam się i płaczę razem z nią ale nic nie mogę zrobić. Niestety pieniądze przesłaniają ludziom cały świat, nawet tę najważniejszą jego część jaką powinna być rodzina... Nie potrafię tego zrozumieć...

czwartek, 21 stycznia 2010

Źle... nadal...

Nie mogę się, cholera, pozbierać... Od kilku dni dzieje się coś, czego sama nie do końca potrafię nazwać. Zwątpienie? Rezygnacja? Brak wiary w jutro? Wszystkiego po trochu... I jestem z tym wszystkim sama. Tym razem świadomie. Mimo iż obiecałam sobie w nowym roku podchodzić do życia bardziej optymistycznie nadal nic z tego nie wynika. Ale obiecałam sobie jeszcze jedno - nie zamęczać swoimi smutkami innych. Bo tak na prawdę, co kogo obchodzi chaos w mojej głowie?!? A poza tym jak bardzo można udawać? Powoli już nie pamiętam jak to jest być sobą! Wciąż są sytuacje, w których trzeba być kimś innym, dopasować się. Tylko po co? Żeby żyć cudzym życiem, takim jakim inni chcą żebym żyła? A gdzie w tym wszystkim jestem ja? Nie mam siły z nikim rozmawiać. Nie dziś. Może jutro będzie łatwiej...?

wtorek, 19 stycznia 2010

Smutek...

Kolejny już raz powróciły myśli o tym, ile zła w moim życiu wyrządził alkohol... Nie wiem czy jest w tym ukryty przez jakąś "wyższą siłę" cel, czy po prostu zwykły pech. Wierzę w przeznaczenie ale nie potrafię go już w tym wszystkim odnaleźć. Fakt jest taki, że odkąd sięgam pamięcią, najbliższe mi osoby niszczyły życie sobie, mnie i reszcie bliskich osób sięgając zbyt często po alkohol. Najgorsze jest w tym chyba to, że nic się nie zmienia. Że brak mi już nadziei na to, że będzie choć trochę lepiej... Mimo bólu, upokorzeń, odrzucenia, osoby te nadal upijają się przy każdej nadarzającej się okazji a praktycznie nie czekając już nawet na żadną... Już nawet nie chce im się ze swego zachowania tłumaczyć. Nie wiem co robić. Co musi przeżyć taka osoba żeby chociaż zacząć nad sobą i swoim zachowaniem myśleć? Żeby zastanowić się nad tym do czego taki tryb życia prowadzi? Czy faktycznie muszą sięgnąć dna? Nawet tego najgorszego, które trudno jest sobie wyobrazić... A co, jeśli od tego dna nigdy już się nie odbiją? Co mają robić takie osoby jak ja? Pomagać czy potępiać? Traktować z sercem i czułością czy zimno i konsekwentnie? Próbowałam już chyba każdej możliwości... Za każdym razem nie działo się nic... Najczęściej ostatnio zaczynam myśleć o odcięciu się od tego wszystkiego. Odwróceniu się i podążaniu własną drogą. Tylko jak zrobić tak drastyczny krok w stosunku do własnej rodziny...? Do najbliższych... Zbyt wiele pytań i żadnej odpowiedzi... Nie mam już sił...