Mimo to, sam fakt, że mogliśmy sobie połazić wśród drzew nastroił nas bardzo pozytywnie :) Zaczęliśmy wędrować od drogi krzyżowej :)
I tak, spacerowaliśmy sobie dalej, rozmawiając o życiu i podziwiając odradzający się, po niszczycielskiej sile ognia, las...
Po ponad trzygodzinnej wędrówce, bogatsi o trzy kępki mchu, dziewięć grzybów i milion pajęczyn, postanowiliśmy pojechać jeszcze na działkę żeby nakarmić Misię :)
Kotka, jak nigdy, łasiła się, mruczała i prosiła o głaskanie. Tata nie mógł się nadziwić co ją naszło, że zaczęła tak nagle domagać się uwagi?!? Aż w pewnym momencie zagadka czułości tej małej kotki rozwiązała się sama :) Misia została mamą! Nie udało nam się bliżej obejrzeć kociaków, bo schowane są w swego rodzaju budzie, wybudowanej specjalnie dla kotów, żeby mogły się schronić przed deszczem czy zimnem. Jak się okazało służy ona świetnie jako kojec :) Tata skwitował to jednym zdaniem - "...trzeba będzie przywozić więcej mleka..." :D No tak, a za kilka dni, małe pewnie zaczną buszować po całej działce :)
I tak minęła mi ta pierwsza sierpniowa sobota. Jeszcze rano zastanawiałam się co mam ze sobą zrobić żeby jakoś przetrwać ten dzień, siedząc w domu i zdając sobie sprawę, że już za kilka tygodni przestanie on być moim domem... Cóż... Decyzje zostały podjęte, nadszedł więc moment aby powoli przygotowywać się do zmian jakie czekają mnie w najbliższym czasie. Oby były one zmianami na lepsze...
A na koniec tego dłuuugiego posta - Coma "Sierpień" - bo pasuje zarówno do pory roku jak i mojego nastroju...