niedziela, 20 lutego 2011

Koniec...? :(

Obawiam się, że osoba, którą przez ostatnie lata nazywałam przyjacielem, już nim nie jest. Dziś po raz kolejny przekonałam się, że nasz sposób patrzenia na życie i podejście do pewnych spraw diametralnie się różnią. Przez pewien czas były zbieżne, zgadzaliśmy się prawie we wszystkim ale teraz często nie mogę zgodzić się z jego postępowaniem. Jednego jednak jestem pewna - jeżeli kiedykolwiek będzie potrzebował wsparcia, to ja nigdy nie odmówię i zawsze będę...

Poza tym, dosyć niefajnie zaczęło się dziać w pracy. Najpierw rozwiązali mi zespół a teraz zwolnili kolegę. Atmosfera w pracy staje się nie do zniesienia. Ludzie chodzą wściekli, smutni, rozgoryczeni i bez wiary w przyszłość. Nikt nie wie co będzie dalej. Czy tylko donosicielstwo i fałszywe przytakiwanie ma tam przyszłość? Czy szefostwo może faktycznie robić to, na co ma ochotę? Gips na skręconym stawie skokowym i L4, na którym jestem, pozwalają mi chociaż przez jakiś czas odpocząć od tego wszystkiego. Ale wiem, że będę musiała tam wrócić, że czekają mnie przeprowadzki i tkwienie w tej bardzo gęstej i niemiłej atmosferze. Żyję tylko nadzieją, że w połowie roku uda mi się zmienić miejsce pracy i że słowo dane przez szefa nie zostanie zupełnie bez pokrycia...

Na zakończenie dzisiejszego posta wrzucam jeszcze kilka fotek niesamowitego wschodu słońca jaki udało mi się ostatnio uchwycić, walentynkowych kwiatków i piosenkę, przy której już zawsze pojawiać się będzie u mnie łza... :(








'...Why do all good things come to an and?...'