czwartek, 24 listopada 2011

10 tygodni...

Dokładnie 10 tygodni (planowo) zostało do przyjścia na świat mojej córeczki :) Najpierw wielki szok, zupełnie nie planowana ciąża a teraz już tak ogromne oczekiwanie na to, co będzie dalej. Czy wszystko dobrze pójdzie? Czy będzie zdrowa? Wszelkie badania pokazują, że wszystko jest dobrze i że mała rozwija się prawidłowo ale jednak zawsze gdzieś czai się lęk... No cóż... Nie pozostaje mi nic innego tylko czekać i wierzyć, że będziemy mieć zdrową, śliczną córcię :-)))

Czas mija mi tak szybko, że nawet nie zorientowałam się kiedy minęło już prawie siedem miesięcy ciąży! Przygotowania mieszkania ruszyły już praktycznie pełną parą, za tydzień zacznę robić pierwsze zakupy, aby małej niczego nie brakowało kiedy już pojawi się na świecie. Mam nadzieję, że jak już się urodzi to będzie tak samo grzeczna jak w okresie ciąży :D Często słyszę i czytam, że dziewczyny naprawdę ciężko przechodzą przez te dziewięć miesięcy: nudności, bolesne kopniaki w żebra czy żołądek, bezsenne noce z powodu intensywnych ruchów dziecka, opuchnięte nogi... A mnie, póki co, to wszystko jakoś omija. Fakt, mała jeszcze może mi dać popalić ale do tej pory łagodnie się ze mną obchodzi :-)

Często się zastanawiam czy sobie poradzę. Ale w końcu przez setki (albo nawet tysiące :P ) lat kobiety dawały sobie radę i to żyjąc w totalnie spartańskich warunkach - bez lekarza, pampersów, centralnego ogrzewania i bieżącej wody :) Nawet dziś np. w afrykańskich krajach, przecież też rodzą się dzieci. Niestety wiele z nich nie dożywa wieku szkolnego z powodu braku wody czy chorób panujących tam wszem i wobec :( Mimo wszystko ich matki nie poddają się i pokonując naprawdę ogromne trudności wychowują kolejne pokolenia. Więc dlaczego ja mam sobie nie dać rady?!?

Teraz jeszcze trzeba zacząć załatwiać żłobek O.o W moim mieście są tylko cztery i łącznie jest w nich tylko dwieście miejsc... Na szczęście nie przeszedł pomysł naszego miejskiego prezydenta aby podnieść ceny nawet do tysiąca złotych aby zmniejszyć kolejki! Przecież to jest chore! Jeżeli kogoś stać na zapłacenie takiej kwoty to chyba woli wynająć sobie opiekunkę?!? Przy zmianie obecnych przepisów maksymalna cena za miesięczny pobyt ma wynosić czterysta złotych. To jest już do przyjęcia. Niestety my nie mamy możliwości pozostawienia dziecka pod opieką babci i żłobek jest jedynym rozwiązaniem. Do pracy wrócić muszę bo żyć z czegoś trzeba a z jednej pensji jest to niemożliwe.

No nic. Wielkimi krokami zbliżają się święta. W domu napięcie i oczekiwanie co raz większe. Niedługo zacznę urządzać pokój dla Alicji :-))) Teraz jeszcze trwa proces pozbywania się wielu nagromadzonych przez lata 'maneli' (skąd się tego tyle nazbierało i po co ja to wszystko trzymam!?!) a zaraz zacznę gromadzić następne, niemowlęce już 'manelki' :-))) No i czekamy, czekamy, czekamy... :)

Blessed be!

piątek, 9 września 2011

Po przerwie...

Jakoś nie mogłam się ostatnio zebrać do pisania. Trochę się działo przez ten ponad miesiąc - tradycyjny już dla mnie, coroczny Jarmark (a raczej 'Sylwester' ;) ) w Chudowie, parę koncertów, przyjacielskich spotkań,  rodzinny pogrzeb i trochę poważnych, rodzinnych kłótni i rozmów. Mimo tego wszystkiego, wciąż czuję, że czegoś mi brakuje...
Praktycznie codziennie rozmawiam z przyjaciółmi, siedzę sobie w domu z daleka od zamieszania w pracy, mam czas na odpoczynek, oglądanie filmów czy nawet granie w gry komputerowe. Dziwi mnie tylko fakt, że popadłam w jakiś taki dziwny stan, w którym niczego mi się nie chce. Często czuję, że mam ochotę coś zrobić ale nie wiem co... Mam ochotę na jakieś 'wielkie zmiany' i chyba to, co dzieje się na co dzień, mi nie wystarcza. Nawet świadomość, że z początkiem przyszłego roku moje życie zmieni się diametralnie, nie zmniejsza potrzeby kolejnych, dużych zmian.
Wczoraj po 22-giej wyłączyli w całym bloku prąd. Przez godzinę, w atmosferze grającego cicho radia i migoczącego światła świec udało mi się trochę poczytać ale w końcu zaczęłam rozmyślać. A może raczej wspominać... Przypomniało mi się wiele sytuacji z ubiegłych lat, potem nadszedł czas na przeglądanie starych smsów, które wciąż tkwią w pamięci mojego telefonu i dopadł mnie jakiś taki straszny żal. Żal za tym wszystkim co było i świadomość, że to już nie powróci. Brakuje mi pewnych rozmów i spotkań. Zdałam sobie sprawę, że moje życie stało się do bólu monotonne i przewidywalne. Praca w korporacji, uzależnienie od internetu aby móc porozmawiać z 'normalnymi' ludźmi, codzienne rytuały nie wnoszące do życia niczego, działają na mnie destrukcyjnie.
Wiem na pewno, że po powrocie do pracy, z całych sił będę starała przenieść się w inne miejsce. Przede wszystkim dlatego, że chcę w końcu zacząć robić to, co lubię ale również dlatego, że nie wytrzymam już dłużej z ludźmi, z którymi zostałam zmuszona pracować. Dziś odebrałam trzy telefony w sprawach tak błahych, że ja wstydziłabym się o to zapytać. Kompletny brak myślenia! Zrozumiałabym, gdyby pytania dotyczyły spraw technicznych, o których ktoś może nie mieć pojęcia ale pytanie o adres mailowy do ogromnej, państwowej instytucji mnie zabiło! Czy te osoby nie słyszały nigdy o wyszukiwarce internetowej?!?

No nic, wyżaliłam się. Mam nadzieję, że bogowie wiedzą co robią i że wszystko to, co dzieje się teraz nie jest bez sensu. Że każdy krok, jaki stawiam, prowadzi do osiągnięcia jakiegoś celu, który jest gdzieś dla mnie zaplanowany.
Wielkimi krokami zbliża się jesień. Zbieram już wpadające mi pod nogi kasztany i inne jesienne piękności. Kocham tę porę roku. Za jej kolory, za deszcz, za ciepło, nie będące już męczącym upałem, za nostalgię, która zaczyna nas otaczać wraz ze skracającym się dniem... Zobaczymy więc co przyniesie mi Pani Jesień :)
Życzę wszystkim czytającym aby świeciło Wam ciepłe, jesienne słońce a codzienność była tak kolorowa jak barwy nadchodzącej jesieni :) Blessed be!















środa, 20 lipca 2011

10 lat...

W niedzielę minęło dziesięć lat odkąd jesteśmy razem... Było to bardzo burzliwe dziesięć lat. Wiele wzlotów i upadków, wiele kłótni i tyle samo 'pogodzeń' a nawet jedno kilkudniowe rozstanie. Taki 'włoski model rodziny'. No a teraz szykuje nam się w życiu ogromna zmiana. Zmiana, która wywróci nasz dotychczasowy świat do góry nogami i poprzestawia wszelkie wartości, plany i przyzwyczajenia. Trzeba będzie całe życie poustawiać od początku, łącznie z meblami w mieszkaniu :-) Oczywiście wynika z tego wiele obaw. Czy damy radę? Czy podołamy finansowo? Czy to, co nas czeka, na nowo nas połączy czy może jednak podzieli? Wiele pytań tłucze się po głowie ale jednak cały czas jest nadzieja i jednak radość :) Myślę, że wiele spraw 'samo' się poukłada bo taka jest w końcu kolej rzeczy a do tego jest kilka dobrych i życzliwych osób obok, na wsparcie których już teraz mogę liczyć. Póki co, przed nami czas oczekiwania i przygotowań. A ja jakoś wierzę, że będzie dobrze! Bo musi i już!

Blessed Be! :)

niedziela, 26 czerwca 2011

Zaległości część II

Pora uzupełniać kolejne zaległości z mniej - więcej miesiąca :)

Najważniejszym chyba wydarzeniem był wyjazd do Warszawy na dłuuuugo wyczekiwany koncert Alter Bridge. W pierwszej wersji planowaliśmy wyjazd pociągiem ale po zmianach rozkładów jazdy przez PKP musieliśmy zmienić plany. Niestety szanowni Państwo z rzeczonej firmy wychodzą z założenia, że ludzie nie podróżują nocą a jeśli już, to tylko pociągami najwyższych, a co za tym stoi, najdroższych klas :/ Musielibyśmy dotrzeć do stolicy w środku nocy a potem czekać do białego rana aby móc wrócić na Śląsk. Wiązałoby się to z brakiem snu przez ponad 30 godzin, co kompletnie nie miało sensu. Postanowiliśmy więc pojechać samochodem bo, jak się okazało, koszty były tylko 30-40 PLN wyższe niż jazda pociągiem a niezależność nieporównywalna :) Plany przewidywały spacer po Warszawie i jej najciekawszych zakątkach a wieczorem pójście na koncert i powrót do domu. Jakże musieliśmy się rozczarować kiedy okazało się, że ledwo zdążyliśmy dojechać na koncert, który zaczynał się o 23:30! Podróż zajęła nam 7 i pół godziny! Z Gliwic! Trasa do Warszawy w większości odbywa się po jednym pasie w obu kierunkach, gdzie większość pojazdów stanowią TIRy... Korki miały długość po kilka kilometrów...Tak więc zdążyliśmy dojechać, zjeść i napić się czegoś a potem od razu lecieć pod scenę :) Na szczęście, tak jak się spodziewaliśmy, koncert wynagrodził nam wszelkie niedogodności podróży. Było niesamowicie!!! Sam zespół zaskoczony był przyjęciem przez polską publiczność (gościli w naszym kraju po raz pierwszy). Ludzie znali wszystkie teksty i było nas tam naprawdę sporo :-))) Wydarzenie, którego na pewno nie zapomnimy przez dłuuugie, dłuuugie lata :)










Poza tym wydarzeniem, dni przemijają w tak zawrotnym tempie, że miesiące mijają mi tak szybko jakby mijały tygodnie. Ledwie się jeden zaczyna a już witam początek następnego. W pracy coraz większy kociokwik, zmiany gonią zmiany a ludzie coraz mniej się w tym wszystkim odnajdują... Miejmy tylko nadzieję, że to wszystko wyjdzie nam na dobre :) Na szczęście bywają chwile, które pozwalają od tego wszystkiego odpocząć. Chwile z przyrodą, która potrafi mnie tak zaintrygować, że zapominam o otaczającej mnie codzienności :)












Do zobaczenia w kolejnym poście :) Życzę wszystkim udanych wakacji i ciepłego, lata, które pozwoli naładować baterie na kolejne miesiące :-))) Blessed be!

niedziela, 5 czerwca 2011

Zaległości część I...

Znów minęło sporo czasu od ostatniego posta. Ale ostatnio tyle się działo, że ciężko znaleźć chwilę spokoju, żeby coś skrobnąć. A nie chcę pisać w biegu, byle tylko coś napisać.

W pracy wciąż coś się dzieje i coraz więcej jest do zrobienia. Te ciągłe zmiany zaczynają być bardzo męczące. A do tego dochodzi niepewność 'jutra'. Nie wiem co będę robić kiedy już wyłączymy system, którym się zajmuję. Obawiam się, że trafi mi się jakaś nudna, kompletnie nie ambitna robota :/ Rozglądam się za czymś nowym ale póki co, wewnątrz firmy. Mam jeszcze jakieś dwa miesiące więc może uda się coś trafić.

Miłym akcentem, zafundowanym przez firmę był wyjazd do Wiednia. Taki typowo rekreacyjny, dla oderwania się od codzienności. Wiedeń to piękne miasto. Piękne i zadbane. Zadziwia swoją czystością i spokojem, jaki w nim panuje. Jednak brakowało mi w nim jakiegoś takiego 'klimatu'. Odnosiłam wrażenie jakby nie miało swojej duszy, albo może była ale zagmatwana, pochowana gdzieś po kątach, których nie dane było mi odnaleźć. Coś jednak musi być w tym mieście bo oprócz zabieganych, tak jak ja turystów, pełno było tam miejscowych, którzy sprawiali wrażenie spokojnych, zupełnie wyluzowanych ludzi, cieszących się chwilą. Coś chyba musi być w tym mieście, co pozwala im na taki luz, prawda?

Dziś wrzucę trochę fotek z tego wyjazdu a resztę zaległości opiszę w kolejnym poście co by łaskawych czytelników nie zanudzać :D Może kiedyś jeszcze tam wrócę i spróbuję poznać Wiedeń ale z innej strony, tej mniej turystycznej a bardziej swojskiej, codziennej... :)